Mój syn jest żonaty od ponad 5 lat. Przez cały ten czas ani razu nie otrzymałam od niego zaproszenia do odwiedzin. Rzecz w tym, że moja synowa Ania bardzo nie lubi, gdy w domu przebywa ktoś obcy. Najwyraźniej nie należę do ich rodziny.
Mieszkanie, nawiasem mówiąc, należy do niej. To mała kawalerka, która się znajduje na ulicy obok mojej. Póki nie mieli dziecka, nie wtrącałam się do ich życia. Syn dzwonił do mnie codziennie, a w święta zawsze przychodził razem z Anią.
Jednak wszystko się zmieniło, gdy synowa zaszła w ciążę. Kilka miesięcy musiała spędzić w szpitalu pod opieką lekarzy.
Chodziłam do niej codziennie i przynosiłam jedzenie i lekarstwa. Mój syn ciągle pracował, a rodzice Ani mieszkali w innym mieście.
Miałam nadzieję, że ta sytuacja sprawi, że nasze relacje z synową zmienią się na lepsze, a ona zacznie mi ufać. Oczywiście nie mogłam się doczekać narodzin wnuczki.
Jednak Ania ciągle powtarzała, że nie muszę jej pomagać przy dziecku. Co więcej, przez pierwszy miesiąc nie zamierzała się z nikim spotykać ani nikomu pokazywać dziecka.
Szczerze mówiąc, byłam pewna, że wszystko się zmieni, gdy urodzi dziecko. W dniu wypisu przyszłam do szpitala z ogromną torbą prezentów i miałam nadzieję, że syn zaprosi mnie do siebie. Ale w drodze do domu, gdy jechaliśmy taksówką, podrzucili mnie pod dom. Czy to w porządku?
Widzę moją wnuczkę tylko wtedy, gdy Ania idzie z nią na spacer. Po jakimś czasie pozwoliła mi zostawać sam na sam z dzieckiem, podczas gdy ona wraca do domu i wykonuje obowiązki domowe.
Kiedy wnuczka się budzi, muszę zadzwonić do Ani, aby wyszła i zabrała dziecko do domu. Czasami pomagam jej zanieść wózek, ale nie pozwala mi wejść do mieszkania!
Ania zawsze wymyśla wymówki, mówiąc, że teraz musi nakarmić dziecko, a ja muszę wracać już do domu. Potem po prostu zamyka mi drzwi przed nosem.
W pewnym momencie przestałam się nawet obrażać. Jaki to ma sens? Nie wiem, może mam przestarzałe poglądy i teraz to coś naturalnego?
Główne zdjęcie: str