Nigdy nie sądziłam, że tak będzie wyglądało moje życie rodzinne. Ostatnio zaczęliśmy często się kłócić z mężem i nie możemy znaleźć wspólnego języka.
Według niego problem polega na tym, że rzadko sprzątam i gotuję, mimo że nie jest to prawdą. Owszem, nie zamierzam ciągle gotować i sprzątać, mam w życiu wiele innych przyjemności.
Myślałam, że moje życie małżeńskie będzie wyglądało trochę inaczej. Cieszylibyśmy się, robilibyśmy coś razem, gdzieś wychodzili.
Ale dla mojego męża najważniejsze jest to, żeby w domu było czysto i było co jeść. Przed ślubem był zupełnie innym człowiekiem. Trzeba zaznaczyć, że ja też pracuję i wcześniej nie rozmawialiśmy na ten temat tak często jak teraz.
Zasugerowałam nawet, że jeśli nie jest z czegoś zadowolony, możemy zatrudnić sprzątaczkę i opłacać jej usługi, ale to tylko go rozzłościło. Zawsze bałam się, że będę podobna do mojej mamy, która ciągle sprzątała, gotowała, prała, mimo że wracała późno z pracy.
Nigdy nie zostawiała naczyń w zlewie, wszędzie było idealnie czysto, nawet na najwyższych półkach ciężko było znaleźć kurz, gdyż dbała o czystość.
Mnie też próbowała do tego przyzwyczaić, więc często się o to kłóciłyśmy. Idealny porządek i codziennie świeże jedzenie nie doprowadziły do niczego dobrego, gdyż po pięćdziesiątce zaczęła wyglądać na 75 lat, a poza tym ojciec zostawił ją 5 lat temu dla młodej kobiety.
Nie wiem, czy ta kobieta codziennie gotuje dla ojca i cały czas sprząta. Cóż, nie sądzę, żeby o to chodziło.
Nie, nie chodzi o to, że w ogóle nie sprzątam. Wykonuję swoje bezpośrednie obowiązki, ale może nie tak często, jak chciałby tego mój mąż. Jeśli coś gotuję, to robię od razu więcej, by starczyło na kilka dni, żeby nie musieć się już o to martwić.
Sprzątam wtedy, gdy mam dobry humor, co oznacza, że nie odkurzam i nie ścieram kurzu codziennie. Mam wystarczająco dużo innych rzeczy do zrobienia. Spotykaliśmy się z mężem przez 3 lata przed ślubem, a potem pobraliśmy się i zaczęliśmy mieszkać razem.
Tak, nie mieszkaliśmy razem przed ślubem i dlatego nigdy nie narzekał z powodu sprzątania. Ale nawet po ślubie, przez pierwszy rok wszystko było dobrze. Przez ostatnie pół roku coś się zmieniło, więc ciągle narzeka, że nie wytarłam kurzu, że nie odkurzyłam, do tego chce mieć 3 posiłki dziennie.
Zaczął mi mówić, że jak się nie zmienię, to zadzwoni do swojej mamy, żeby z nami zamieszkała. Rzekomo pokaże na swoim przykładzie, jak należy utrzymywać czystość i porządek w domu. Powiedział, że nauczy mnie gotować, żeby on nie musiał jeść tego samego przez kilka dni.
Byłam zszokowana z powodu jego zachowania. Potem dodał, że w razie potrzeby jego mama może zostać z nami przez kilka miesięcy, dopóki nie nauczę się wszystkiego. Kiedy pomyślałam sobie o tym, poczułam się nieswojo...
Nie zamierzam mieszkać z nią pod jednym dachem. Nie ma takiej opcji. Nie mamy zbyt dużo miejsca. Znając ją, wystarczy, że mąż wspomni o tym, a zaraz tu będzie! Nie znoszę mojej teściowej, nigdy nie miałam z nią dobrych relacji.
Wygląda nawet tak, że wystarczy jedno spojrzenie, by stwierdzić, że jest najlepszą gospodynią. Zawsze ma na sobie idealny biały płaszcz. Patrzy na mnie w taki sposób, jakbym nie robiła nic innego, jak tylko niszczyła życie jej syna.
Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że mój mąż jest maminsynkiem. Gdybym zauważyła to wcześniej, nigdy w życiu bym za niego nie wyszła za mąż. Mam już przykre doświadczenie.
Po 2 latach wspólnego życia zdałam sobie sprawę, że mój mąż jest maminsynkiem, który zawsze i wszędzie stawia swoją matkę za wzór, uważa, że ja nigdy nie będę lepsza.
Nie rozumiem go, dlaczego zaczął się mnie czepiać. Przecież w domu jest przytulnie, dbam o porządek, nie doprowadzam mieszkania do okropnego stanu. Po prostu wolę gdzieś pojechać, spędzić miło czas, a nie latać ze szmatką i sprzątać.
Myślę, że można mnie zrozumieć. Kiedyś myślałam, że dobrze znam mojego męża, ale codziennie dowiaduję się o nim różnych rzeczy, które nie bardzo mi się podobają.
Otóż mąż powiedział mi, że mam miesiąc by się zmienić. Według niego muszę regularnie sprzątać, do tego chce mieć zawsze świeżą zupę.
Przemyślałam to wszystko i postanowiłam, że się nie zmienię, gdyż chciałabym by moje życie wyglądało inaczej. Nie zamierzam ciągle gotować, więc chyba się spakuję i złożę pozew o rozwód, niech mieszka sam z mamą.
Kiepska gospodyni, co? Cóż, niech będzie. Czy nie mam racji w zaistniałej sytuacji?
Główne zdjęcie: wazne